Projektujący zawieszenia, choć zdawali sobie sprawę z niedostatków sztywnych mostów, zawsze zafascynowani byli ich prostotą. Jest to szczególnie ważne w samochodach tanich, po których nie spodziewamy się wysokiego komfortu jazdy czy nadzwyczajnych walorów prowadzenia, ale zdecydowanie wymagamy niskiej ceny. A wiadomo – im mniejsza liczba elementów w zawieszeniu, tym łatwiej je wyprodukować.
Czy możliwe jest zatem, by zawieszenie składało się tylko z jednego elementu ruchomego? Okazuje się, że tak, pominąwszy oczywiście amortyzatory i elementy resorujące. Tego typu rozwiązanie rozpowszechniło się w latach 70. zeszłego wieku jako tylne zawieszenie samochodów popularnych z napędem przednim. Aby jednak poznać jego genezę, musimy cofnąć się o kilkadziesiąt lat, gdy wymyślono pewien rodzaj zawieszeń niezależnych, czyli takich, w których ruchy jednego koła którejś z osi nie wpływają na ruchy drugiego.
Pionierem takiego dość prostego zawieszenia był m.in. skonstruowany tuż przed II wojną światową Volkswagen – auto, które wielką popularnością cieszyło się dopiero po jej zakończeniu. Użyto w nim tzw. wahaczy wleczonych – podłużnych elementów zamocowanych obrotowo do nadwozia w swej przedniej części, gdy piastę koła umieszczono na ich drugim końcu. Na ilustracji poniżej prezentujemy konstrukcję, która sprawdzała się wyjątkowo dobrze na nierównych drogach. Łatwo zauważyć, że koło, najeżdżając na przeszkodę, względnie swobodnie przemieszcza się do góry w ramach skoku zawieszenia, a wahacz, typowa dźwignia jednostronna, nie powoduje istotnych reakcji na nadwozie – część działających przy tym sił rozkłada się bezpiecznie wzdłuż jego osi.
Gdzie zatem znajduje się element resorujący? W rurze łączącej dwa wahacze znajdował się pakiet sprężystych płaskowników unieruchomiony w swej środkowej części i połączony ze wspomnianymi wahaczami. Elementem sprężystym był więc pewnego rodzaju drążek skrętny, mający także własności tłumienia ruchów zawieszenia.